Zadzwonił mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. Sonny. Serce zabiło mi mocniej. Czego mógł chcieć? Może źle przeliczyłam wtedy pieniądze? A może to ten dzieciak nie spłacił całego długu? Dziwne, nie dostawałam zwykle zleceń w niedzielę.
-Halo?-spytałam twardym aczkolwiek z lekka przerażonym tonem.
-Słuchaj uważnie Panda bo mam mało czasu i dwa razy powtarzał nie będę.-ten ton zwiastował coś dziwnego. Przełknęłam głośno ślinę.
-Ramandu Akashiya jest miejscowym dilerem narkotyków. Twoim zadaniem jest przemycanie proszków od niego do mojej ekipy tak abyś nie wpadła. Samego Ramandu'a trudno jest spotkać ale w barze Blue Phoenix często przesiadują jego dzieciaki - Victoria i William. Victoria może dużo nie wiedzieć ale William pracuje z ojcem więc jest obeznany. Nie cackaj się z nimi i nie spoufalaj. Liczę na Ciebie Panda.-powiedziawszy to rozłączył się. Nie zostało mi nic jak iść do klubu. Tak też zrobiłam.
Weszłam do niego nieśmiało. Przy barze stała ognistowłosa dziewczyna obsługująca...tego typa Lincolna. ''On mnie prześladuje czy ki diabeł?'' pytałam w myślach. No cóż, zlecenie to zlecenie i żaden Lincoln nie może mi w tym przeszkodzić. Bezszelestnie i tak aby Nicholas mnie nie zauważył przemknęłam na tyły baru. Zobaczyłam tego chłopaka.
-Hej dzieciaku!-zawołałam do niego.
-Tylko nie dzieciaku dziewczynko-warknął
-Dobra, dobra, zaprowadź mnie do swojego ojca.-rozkazałam.
-Bo?-zaśmiał się-Wal się kobieto. Miał odejść ale ja błyskawicznym ruchem przygniotłam go do ściany. Przyłożyłam mu lufę pistoletu do skroni. Byłam wkurzona.
-Gadaj gdzie twój stary albo odstrzelę Ci ten pyszczek a wierzaj mi to dość bolesny zabieg.-wysyczałam.
-No ok, tylko mnie puść. Zaprowadzę Cię do niego.-uległ w końcu. Uśmiechnęłam się tryumfalnie.
<William? Wybacz tą agresję ale Panda taka jest XD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz