wtorek, 5 marca 2013
Od Megan
Było już dobrze po północy; pierwsza lub druga nad ranem. Dopiero teraz miasto naprawdę ożywało. Szłam zatłoczoną ulicą w stronę Central Park. Kaptur naciągnęłam głęboko na głowę, aby cień zakrył mi twarz. Krótkie, niedawno ścięte włosy opadły mi na oczy. I dobrze. Kolejna zasłona; następna bariera odgradzająca mnie od przeszłości.
Poczułam na dłoni coś mokrego. Spojrzałam w dół. Sahib szedł obok mnie, teraz spoglądając na mnie z niepokojem. Pogładziłam jego jedwabista sierść by go nieco uspokoić.
-Zaraz będziesz mógł się wylatać, staruszku-powiedziałam czule.
Mieliśmy do pokonania jeszcze kilka przecznic. Droga powinna nam zająć nie więcej niż dwadzieścia minut. Westchnęłam. Gdyby nie potrzeby Sahiba nie wychodziłabym z wynajmowanego mieszkania. Mimo, że lubiłam od czasu do czasu poczuć dreszczyk adrenaliny wolałam nie ryzykować złapania.
Z zamyślenia wyrwało mnie uderzenie w ramię. Spojrzałam przez ramę. Zobaczyłam wysokiego chłopaka. Miał na sobie granatową bluzę z kapturem i szare dresy.
Usłyszałam warczenie.
-Sahib, spokój-zganiłam psa, ale ten nie milkł i nie szedł już przy mnie. Odwróciłam się. Imię psa zamarło mi w ustach. Chłopak który mnie potracił był już o kilkanaście metrów ode mnie. Teraz biegł; w ręce trzymał moją torbę. Za nim gnał Sahib.
Zaklęłam cicho i ruszyłam za nimi. Co chwila nawoływałam psa, który znikał w tłumie. W torbie miałam niewiele- jedynie z 50 dolarów i kilka drobiazgów. Nie chciałam dla nich ryzykować.
Biegliśmy kilka minut; teraz znajdowaliśmy się w gorszej części miasta, takiej do której nie przywykłam się zapuszczać.
Wbiegliśmy w ślepą uliczkę. Złodziej stał tyłem do ściany, ale nadal nie dostrzegałam jego twarzy, światło które tu docierało było zbyt słabe.
-Oddaj torbę, a nie poszczuję na ciebie psa-powiedziałam stanowczym głosem.
W półmroku błysnęły zęby nieznajomego. Zaraz potem w ręku pojawił mu się sztylet.
Pies naprężył się do skoku.
-Sahib!-krzyknęłam, ale było już za późno. Ruszył w kierunku chłopaka.
Zaczęli się szarpać. Choć pies był masywny i silny nie miał wielkich szans w starciu z sztyletem. Mógł zostać śmiertelnie ranny...
Podbiegłam do nich, jednak zaraz zostałam odtrącona. Upadłam na ziemię. Zanim zdążyłam się podnieść do potyczki włączył się ktoś jeszcze.
Był równie wysoki jak złodziej, ale szczuplejszy.
Chłopak zdzielił złodzieja pięścią w twarz. Ten zatoczył się do tyłu na ścianę, gdzie dostał jeszcze kilka ciosów.
W końcu mój wybawiciel- przynajmniej miałam taką nadzieję- zostawił wijącego się z bólu złodzieja w spokoju. Podniósł moją torebkę i podszedł do mnie, klepiąc po drodze po głowie mojego psa.
-Nic ci nie jest?-spytał pomagając mi wstać.
-Nie. Wszystko w porządku. Dzięki za pomoc.
-Jestem Nicholas . A ty?
-Megan. Mio mi poznać.
<Nicholas?>
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz