-Niedaleko. Poza miastem.-odparła Lory. Gdy byłam gotowa pociągnęła mnie za rękę. Wybiegłyśmy na ładnie urządzoną werandę mojego domu. Willi znaczy.
-Poczekaj tylko zawołam Ebenezera...-mruknęłam i już miałam iść po lokaja gdy Loreen mnie zatrzymała.
-Jedziemy autobusem.-zawyrokowała moja wieloletnia przyjaciółka.
-Nie ma mowy.-syknęłam
-Musisz chociaż raz zobaczyć jak żyją normalni ludzie-uniosła głowę do góry
-Dobra, dobra...-wiedziałam, że z Loreen nie warto się kłócić. Godzina jazdy w miejskiej komunikacji odbiła straszne piętno na mojej psychice. Strasznie straszne ale w końcu byłyśmy na miejscu. Weszłyśmy do stajni. W oczu rzucił mi się piękny, kary ogier. Podeszłam do jego boksu.
-Nazywa się Johnny Cash. American Saddlebred czystej krwi. Podoba Ci się?-podszedł do nas jakiś mężczyzna.
-Bardzo. Ale do wyścigów się nie nadaje nie?-skrzywiłam się
-To zależy od odpowiednich treningów.-odparł facet
-No dobra a ile za niego?-mruknęłam
-15 tysięcy bo jesteś przyjaciółką Loreen-odparł. Uśmiechnęłam się. Zadzwoniłam do ojca. Zgodził się. Po trzech godzinach byliśmy już w domu. Od dawna miałam zamiar zakupić konia. Znaleźć dżokeja. Za wygrane wyścigi zbierałabym krocie.
Stałam przy boksie mojego ulubieńca i głaskałam go po pysku.
-Będziesz go ujeżdżać?-mruknęła Loreen
-Co Ty. Poszukam dla niego dżokeja, wynajmę trenera. Kto wie, może pewnego dnia wystartuje w Kentucky Derby. Wyobraź sobie Loreen jakby tak nasz chłopczyk wygrał Triple Crown...marzenie...
<Loreen?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz